przestanąć i przestać przełknąć to brzmienie
i przełknąć chromą przestankowość stania
i stanu w którym wstawiona i w który wstawiona
dzierżę i łykam płonę i zamiatam
nagrobki trzy światła mistrzów którym serca stanęły
trzy mgły za pyski przez zamieć wleczone
zwlekanie czasem przez klawisze zębów
cedzonym jak potok przez górskie kamienie
tam hen gdzie jesień z zimą się podmienia
stygnięcie w budyniu żelową chłodną skórkę
i głazu w śmierć
kurtyna ściana przystaję przestaję
to pause & stop swallow that sound
& swallow the lame punctuation of standing
& the state when I’m drunk & I’m dunked
I wield & swallow I burn & sweep
tombstones three lights of old masters with unbeating hearts
three mists dragged thru a blizzard by their snouts
deferring time thru the piano keys
strained like a stream thru mountain stones
over yonder where autumn swaps with winter
cooling in the pudding with a cool gel crust
& a boulder in death
a curtain a wall I stall & I stop
jeszcze nie przeszłam na drugą stronę powtarzam się
ruch w pionie zagadka huśtawki i coraz gęstsze pauzy
w najrzadszej siatce niech odpocznie oko
do wód gruntowych pochylone równią
oszklona szronem twarz odbita od piany
jak ona pływała teraz wydaje się krzywa
I haven’t crossed over to the other side yet I repeat
vertical movement puzzle swings & ever denser pauses
let the eye rest in the rarest mesh
at a level angled to the groundwater
a frost-glazed face reflected in the foam
how she swam now seems a curve
skręcona kostko pod moimi palcami
bierna jak muł rzek starych i leniwych
a przecież znam cię z lepszej strony znam cię hardą
drzazgo z jodełki polskiej w nagiej stopie
znam cię wślizgniętą w limfę przez skórę
kłującą to tu to tam w serce i w przeponę
chwilo co pestką po śliwce ku ziemi upadasz
okiem owocu ślepa wyjedzona
która przychodzisz jak powidok po świecy
i między oczami dwie zmarszczki pionowe
dwie ukręcone łodygi mieczyka
zakwitłe na czas jaki płonie drzazga
oh twisted ankle under my fingers
as indifferent as the mud of old & lazy rivers
and yet I know your better side I know your snark
oh splinter from a Polish fir in a bare foot
I know you slipped into my lymph thru the skin
stinging here and there in the heart & diaphragm
oh instant you fall to the ground like a plum pit
like a fruit’s eye eaten blind
you come like a candle afterimage
& two vertical lines between the eyes
two twisted gladiolus stalks
in bloom as long as the splinter burns
a jeśli jesteś głodna
to przeżuj ją dokładniej jak kawałek mięsa
smakując pod językiem co krew co kość co ścięgna
co kręgi na wodzie co nic co słoje drewna
and if you’re hungry
then chew it more thoroughly like a piece of meat
tasting every bloodline under the tongue every bone every sinew
every ripple on the water every absence every grain of wood
(Original poems from Druga Osoba. Biuro Literackie, 2020).
My first encounter with the work of Katarzyna Szaulińska was through her poem “dorothy vallens”, which jolted me with how dexterously it shifted between David Lynch’s Blue Velvet, Sylvia Plath, and Mike Tyson in the moment he bites off Evander Holyfield’s ear. As I read more of her work, it became readily apparent that Szaulińska is part of an exciting younger generation of Polish women poets offering dynamic disruptions of surface in their poems. In Szaulińska's case, these disruptions collapse binaries like interior vs exterior, the corporeal vs the cognitive, or the pastoral vs the urbane and envelop them with the attendant emotions of memory: piercing pain or surprise, rootlessness, and disorientation.
Both language and encounter are (made) material in her poems, which largely eschew punctuation, to compose a linguistic space both finite and without boundaries. This profound lack of punctuation also creates a kind of temporal and readerly slippage, like trying to catch an eel in the dark. And if the reader may not be sure of their footing––enjambment or fracture?––the translator’s path is not necessarily clearer. Every word or phrase could be both bridge and banana peel, “a boulder in death” or “fruit’s eye eaten blind”.
In Szaulińska's poems, an abstraction like freedom––increasingly timely these days!––can be savored and consumed down to the gristle, while something as concrete as a comma becomes the pulse drum in a lyrical dance teeming with assonance, a gravesite slurry between piano keys, mountain stones, and seasonal shifts. Szaulińska’s is a lyric alive with the hum of possibility, even if that song leaves us doubled-over with a splinter in agony––or is it ecstasy?––or gasping for air with some blood dripping down the chin.